Pierwiastek podróżnika, czyli planowanie wyprawy.


Jeśli już złapałeś – albo złapałaś – bakcyla na punkcie roweru, to dobrze znasz to uczucie. Tę niecierpliwość, kiedy chcesz już tylko wskoczyć na siodełko i ruszyć przed siebie. Zostawić wszystko, bo w tej chwili nic nie jest ważne. Najważniejszy jest przecież rower. A może nie tyle sam rower, co możliwość podróżowania nim w nieznane i odkrywanie świata na nowo.

Przy okazji odkrywamy też coś w sobie. Tak było w moim przypadku – gdzieś po cichu obudził się pierwiastek podróżnika. Od tego momentu wyprawy zaczynają się znacznie wcześniej niż wtedy, gdy otwieramy drzwi i wychodzimy z domu. W głowie kiełkują pomysły, snują się plany… 

Z czasem coraz częściej zerkamy na mapę. Zaczynamy zapisywać przejechane trasy i kilometry. Chcemy wiedzieć, gdzie już byliśmy i planować, dokąd pojechać dalej. Wtedy z pomocą przychodzą nam różne aplikacje na telefon oraz myślimy o zakupie rowerowego GPS-a.

Bo podróż to nie tylko pedałowanie. To też szukanie – nowych dróg, bocznych ścieżek, cichych przejazdów przez lasy i pola. I żeby nie zgubić tej ciszy, dobrze mieć coś, co ją poprowadzi.

Dziś mamy wybór – jedni wolą prostą aplikację w telefonie, inni stawiają na licznik z GPS-em na kierownicy. Ważne, żeby to, co wybierzesz, pomagało Ci jechać dalej. 

Nie będę się tu rozpisywał na temat różnych aplikacji czy liczników rowerowych, ale polecę to, z czego sam korzystałem i co mam sprawdzone.
Jedną z takich aplikacji na telefon jest Komoot. To z niej korzystałem na początku i mam ją do dziś.

Dlaczego właśnie ona?

Bo jest intuicyjna, dokładna i pozwala zaplanować trasę tak, jak lubię – z dala od głównych dróg, przez lasy, pola i szutrowe skróty. Fajnie wygląda na ekranie telefonu, ale planowanie tras polecam robić jeszcze w domu – na komputerze. Wszystko wtedy lepiej widać, łatwiej się klika i można dokładniej prześledzić przebieg trasy.

Dużym plusem jest też możliwość zaglądania do świata innych rowerzystów – dodawania ich do znajomych, obserwowania ich podróży i zdjęć, a także dzielenia się własnymi trasami i wrażeniami.

Co ważne – zdjęcia dodawane do tras pojawiają się na ogólnodostępnej mapie, dzięki czemu można zobaczyć, jak wygląda dany fragment szlaku zanim się na niego wybierzemy. To ogromna pomoc przy planowaniu, szczególnie jeśli lubisz wiedzieć, czy czeka Cię asfalt, szuter czy leśna ścieżka.

Są oczywiście także inne aplikacje – i warto je przetestować, bo każdy z nas ma inne potrzeby. Ale to właśnie Komoot przypadł mi najbardziej do gustu.

Co do nawigacji typowo rowerowych, nie będę się tu wymądrzał ani polecał konkretnych modeli. Nie dlatego, że ich nie ma, albo że są złe – po prostu to indywidualna decyzja, a wybór jest spory. Wiadomo – to wydatek, często niemały.

Ja korzystam z iGPSPORT BSC 300T – wybrałem ją, bo była atrakcyjna cenowo i oferuje sporo funkcji znanych z droższych modeli. Pokazuje mapy, prowadzi po trasie, zbiera dane z jazdy i daje dokładnie to, czego oczekuję od kompaktowego rowerowego GPS-a.

Każdy kolejny kilometr uczy czegoś nowego. Z czasem zaczynamy lepiej rozumieć, co nam potrzebne, a co zbędne. Nie chodzi o to, żeby mieć najdroższy sprzęt, najlepszą aplikację czy super rower. Chodzi o to, żeby ruszyć.

Bo najważniejsze to po prostu jechać – przed siebie, swoim tempem. Planować wtedy, kiedy czujesz potrzebę. I gubić się wtedy, kiedy masz ochotę.

A jeśli coś pomoże Ci w tej podróży – czy to telefon z aplikacją, czy licznik z mapą – to tylko dobrze. Reszta i tak dzieje się w głowie.


– uciekam dalej zanim mnie dogoni świat

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Czasem wystarczy oddech.

Część 5 - Tulipanowy zachwyt